Taka mnie myśl naszła – zresztą nie pierwszy raz. Trochę w kontekście posta, który ostatnio przeczytałem, a trochę – całkiem niezależnie.
Fascynująca w forach dyskusyjnych jest postać pytającego, i właśnie o pytającym ten wpis będzie.
[* – disclaimer; cała historia jest zupełnie zmyślona, wszelkie podobieństwo osób występujących w opisanej niżej sytuacji do osób występujących w opisanej niżej sytuacji jest totalnie przypadkowe, nie odnoszę się do nikogo konkretnego i oświadczam kategorycznie, że nikogo nie wskazuję tu palcem; ewentualne przypisanie postaci do ewentualnie istniejących postaci rzeczywistych dzieje się jedynie w głowie czytelnika i on jest ze to przypisanie odpowiedzialny].
Znaczy… pytający wydaje się zaciekawiony jakimś tematem. I pyta wnikliwie. I często. Raz… drugi… w sumie jakieś (hipotetycznie) czternaście razy w (dajmy na to) siedmiu postach. Dostaje nawet odpowiedzi. Kilka osób podejmuje temat i tłumaczy. Cierpliwie, bo łatwo nie jest. Poświęcają tematowi (to każdy z osobna) znacznie więcej czasu niż pytający. I co, w tej sytuacji, robi ten fascynujący pytający. Pokazuje, że cieszy się zaangażowaniem odpowiadających. Dziękuje. Nie tylko! Dziękuje prawdziwie szczerze. Bo samo „dziękuję” – byłoby tanie. Takie „dziękuję” każdy może bez zaangażowania rzucić. Pytający chcę bardziej – w końcu wie, że nikt za odpowiadanie na jego pytania nie dostaje pieniędzy, więc robią to niejako na zasadzie współpracy, takiej umowy społeczno-forumowej – każdy dorzuca ile może, w nadziei, że inni też to robią i wszyscy korzystają. Dlatego pytający angażuje się w dyskusję. Coraz więcej sam znajduje i dzieli się tym na forum. Na ewentualne pytania (które wszak może też dostać) odpowiada opisując w szczegółach to, co wcześniej w jego postach było niejasne. I generalnie pisze coraz dłuższe posty, bo zauważa, że skoro wcześniej coś było niejasne to może potrzeba więcej niż 30-50 słów na wyjaśnienie problemu związanego ze specyficznym modelem (na przykład) nawigacji. Tymi wypowiedziami pokazuje, że szanuje swoich rozmówców i docenia ich zaangażowanie. Lubię takich pytających.
Lost in translation? Better not
To właściwie miało pójść na forum. Ale przeczytałem to jeszcze raz i pomyślałem… „nie… nie dotrze… nigdy do takiego nie dociera”. Dlatego mniej wyrobiony czytelnik znajdzie tłumaczenie poniżej, bo choć zwykle cieszy mnie, że zgadzają się ze mną ci, którzy zrozumieli mnie opacznie, to akurat w tym temacie mam osobisty interes i wolałbym być zrozumiany właściwie. Oczywiście nadal kieruję swoją wypowiedź w stronę hipotetycznego, anonimowego użytkownika forum tego lub innego, który wypowiedział się w jakimś temacie, ale którego palcem nie wskażę, bo to by było czepianie się.
Fuck
Drogi kolego. Wróć. Drogi człowieku… wróć. Drogi „ktosiu” spotkany w internecie. Uważam, że wszystkim nam, jako jakiejś zaangażowanej wokół naszego hobby zbiorowości, pokazujesz faka. Obnosisz się ze swoim wyciągniętym dumnie środkowym palcem, w przekonaniu, że Ci się należy. Że internet to miejsce, w którym wszystko jest za darmo. Zupełnie nie rozumiesz mechanizmów, które rządzą tworzeniem jakiejś treści. Zrozumieć tego nie możesz, bo sam żadnej treści nie tworzysz – w końcu to Tobie się należy, a nie Ty masz dawać. Wielkie T opisuje Twój stosunek do siebie – nie odbierz go przypadkiem jako zwyczajowego okazania szacunku w tekście pisanym.
Może, drogi ktosiu (drogi to oczywiście pusty zwrot retoryczny), zauważyłeś kiedyś na forach tematy bez odpowiedzi. Może nawet pomyślałeś – „kurcze, to chyba nie jest takie skomplikowane, że nikt nie wiedział”. Otóż (jeśli tak pomyślałeś) – miałeś rację. Zwykle nie jest. Po prostu nie trafił się ktoś, kto wiedział i kto chciał jednocześnie poświęcić swój czas, żeby na to pytanie odpowiedzieć. Żeby włożyć te 5, a czasem 15 minut w sformułowanie kilku lub kilkunastu zdań potrzebnych na sensowną odpowiedź. Na ogół pytania, o których tu mówię zostały zadane tak, jak Ty zadajesz pytanie. W ten specyficzny sposób, w którym pytajnikiem zastępujesz żądanie „Dajcie mi!”. I palnięcie piąstką w stolik (to ten drugi pytajnik w każdym twoim poście).
Szkoda tylko, że zadając te pytania-żądania palisz czasem faktycznie ciekawe wątki. Że niszczysz tematy, które może faktycznie warto przedyskutować. Szkoda, że reakcje społeczności na twojego ostentacyjnego faka oznaczają, że ktoś autentycznie zainteresowany tematem znajdzie wątek na forum i pomyśli „tu nie ma odpowiedzi”.
Krótko mówiąc – dziękuję ci ktosiu za to, że podkopujesz ciężką pracę ludzi, którzy zajmują się administracją forów i budową społeczności. Bo oni nic nie poradzą na twojego faka. twoje (celowe „t”) fuck you wywoła naturalną reakcję… ucieczkę w ciekawsze miejsce.
Mimo wszystko dziękuję ci ktosiu. twój środkowy palec odzyskał moje 5 minut za tydzień, 15 minut za dwa tygodnie i cały pozostały czas, który poświęciłbym na rozwiewanie twoich wątpliwości.
Na zakończenie odkopany tekst sprzed lat – jak szukać porad?